Muzyka

niedziela, 25 października 2015

Wyjście

Kilka dni po tym, jak wyznałem Karen miłość, zdecydowałem się na rozmowę z przyjacielem, lecz wpierw musiałem zahaczyć o kościół, by powiedzieć Ojcu o tym, co zamierzałem zrobić. Mimo zniknięcia Fiska z Hell's Kitchen, wciąż miałem ochotę go zabić za te krzywdy, jakie wyrządził. Przez niego prawie straciłem przyjaciela. bo specjalnie bomba była umieszczona blisko kancelarii. Gdyby nie siał zniszczenia w mieście, nie stałbym się Daredevilem. Straciliśmy tak wielu, a miasto nadal się nie zmieniło na lepsze. Zaczynałem wątpić, czy istnieje coś takiego, jak lepsze miejsce.
Jednak pomimo wielu ostatnich porażek, zdołałem też mieć sukcesy, które i tak niewiele dały, ale stało się coś niespodziewanego. Wilson Fisk wyjechał na zawsze. Okazało się, że ożenił się z kobietą o imieniu Wanessa w Japonii, gdzie zamieszkali razem. Czy to oznaczało, że mogę porzucić maskę?
Niestety, ale nie. Za każdym razem, gdy słyszę krzyk, czy też płacz, od razu reaguję na zagrożenie. Nie pozwolę, by powieliła się liczba ofiar, dlatego pozostałem tym, kim się stałem. Stałem się Daredevilem i niech tak pozostanie.



---**--

Wybaczcie, że zawiodłam, ale i tak te opko nie miało przyszłości.  Niestety kończę je, bo nie miałam pomysłów, dlatego tytuł to wyjście. Liczę, że zrozumiecie, czemu do tego doszło. Jednak mimo niewielkiej ilości czytelników, starałam się jakoś brnąć w świat "Śmiałka". Jednak poniosłam klęskę, a żeby nie krzywdzić tej postaci, zatrzymałam się. Jeśli są osoby, co tu czytały, jest jeden blog nadal aktywny, czyli o IMAA, więc zapraszam tam. I jeszcze raz was przepraszam, ale pisać z przymusu po prostu nie można.

środa, 21 października 2015

Rozdział 5: Odważny krok naprzód


Mijają 3 dni, odkąd doszło do tej nieuniknionej rozmowy, gdy Foggy poznał mój sekret.  Karen nie dała żadnych oznak życia. No to pozostało mi iść i osobiście zobaczyć się z nią. Martwiłem się, bo dość długo nie kontaktowała się ze mną. Co, jeśli Fisk ją dorwał? Nie, nie powinienem tak myśleć. Ona jest silną kobietą. Potrafi o siebie zadbać, choć nadal bałem się, że coś się stało.
Próbowałem ponownie zadzwonić do Karen. Nadal nie odbierała, a wybrałem numer ponad trzy i wciąż taki sam rezultat. Spróbowałem po raz czwarty nawiązać połączenie. W końcu usłyszałem charakterystyczny, kobiecy głos.

-Hej, Matt. Wybacz, że nie odbierałam, ale byłam zajęta. Słyszałam wybuchy. Nic wam nie jest?- mówiła swoim zwyczajnym tonem bez myśli, że się upiła

-Dobrze cię znów słyszeć. Nie martw się. Kilka niegroźnych ran, a Foggy ma się dobrze- cieszyłem się, że mogłem z nią pogadać, ale musiałem skłamać, bo nie byłem pewny, co do ran przyjaciela

-Dlaczego mam wrażenie, że próbujesz coś ukryć? Wszystko gra, Matt?- odezwało się zmartwienie, które mogło odkryć jedno z kłamstw

-Spotkajmy się u mnie w domu, dobrze? A rozmawiałaś może z Foggy'm?- spytałem, bo po ostatniej z nim rozmowie, nie odezwał się ani jednym słowem, a telefonu nie raczył odebrać

-Nie, ale mam dla was dobre wieści. Znalazłam klienta- odparła triumfalnie

-Cieszę się- westchnąłem bez życia, bo zapomniałem skupić się na tej odpowiedniej pracy, która nie wymaga ofiar, jak przy działalności jako Daredevil

-Jakoś nie palisz entuzjazmem- zauważyła, jak w moim głosie pojawiło się pesymistycznie myślenie

-Wyjaśnię ci wszystko, jak się spotkamy. To do zobaczenia, Karen- rozłączyłem się, kończąc rozmowę z przyjaciółką, która nie miała bladego pojęcia, że czuję coś do niej więcej

Ostrożnie wstałem z kanapy w celu zobaczenia się z Karen. Na początku szło dość opornie, ale dałem radę, więc podszedłem powoli do drzwi. Nadal miałem problemy z nogą, ale dzięki białej lasce utrzymałem równowagę ciała.
Po kilku minutach, znalazłem się na ulicy. Tym razem nie było tłumu ludzi, więc wydawało mi się, że mieszkańcy zaczęli zmierzać do domu. Przez nadchodzącą noc w Hell's Kitchen. Czułem zmianę w powietrzu. Było takie zimne. Najgorszy strach wychodził na zewnątrz po zmroku, dlatego też wolałem, jak najszybciej znaleźć się w domu, gdzie czekała mnie rozmowa z Karen. Stukałem laską, by uniknąć przeszkód. Przez kontuzję dolnej kończyny szedłem ślimaczym tempem, ale w pół godziny zdołałem trafić do kamienicy. Uważnie stawiałem kroki, zważając na ranę postrzałową, aż dotarłem pod same drzwi, które o dziwo były otwarte. To nie wróżyło nic dobrego.
Aby upewnić się z kim mam do czynienia, wytężyłem słuch oraz pozostałe zmysły. Byłem przygotowany w razie konieczności walki.
Nagle usłyszałem, jak coś spadło w kuchni metalowego na podłogę. Patelnia? Po co włamywaczowi potrzebna jest patelnia? Zdecydowałem się pójść w stronę hałasu.

-Karen?- poczułem znajomy zapach jej perfum, co wskazywało na to, że ona była intruzem

-Przestraszyłam cię? Wybacz, ale drzwi były otwarte, to postanowiłam szybciej zawitać do twych drzwi- lekko zaśmiała się, co było wyczuwalne w jej głosie, ale szybko spoważniała

-Wydawało mi się, że je zamykałem. Zresztą, nieważne. Mieliśmy porozmawiać, więc usiądź, a ja ci zaparzę kawy- wymusiłem uśmiech przez ból, który nadal mi doskwierał, a na pewno szybko nie zniknie, skoro oberwałem kulą w nogę

-Próbowałam się dodzwonić do Foggy'ego, ale ciągle nie odbiera ode mnie telefonu. Wyjaśnisz mi, co się stało? Pokłóciliście się?- zmartwiła się i nie było to dziwne, skoro niedawno doszło do wybuchu blisko kancelarii

-W pewnym sensie, tak- nie potrafiłem nic więcej o tym powiedzieć, bo nie zrozumiałaby przyczyny kłótni, ale obiecałem sobie, że Karen pozna Diabła, lecz wszystko w swoim czasie, a nie mogłem pozwolić, by również ona mnie unikała przez moje kłamstwa wraz z ukrywaniem prawdy

-To pogódźcie się szybko. Pewien klient chciałby skorzystać z waszej pomocy i musicie wziąć się w garść. Matt, zapomnij, o co wam poszło. Głowa do góry- doradziła, lecz nie mogłem wziąć tej rady do serca, bo sprawa nie była tak błaha, jakby się wydawało, ale z jednym musiałem przyznać jej rację, że powinienem zająć się klientem, który był w potrzebie

Po kwadransie, kawa była gotowa. Posłodziłem kilka łyżeczek cukru, by dodać smaku i odrobinę dodałem mleka. Ostrożnie chwyciłem za kubek, żeby nie spadł na podłogę. Dotykając prawą ręką ścian, dotarłem do salonu, gdzie siedziała Karen na kanapie. Podchodząc do niej, usłyszałem szybkie bicie serca, które wskazywało na dość silnie spotęgowany stres. Odważyłem się zapytać o to wprost. Usiadłem obok niej, podając ciepły napój. Im bliżej byłem dziewczyny, mój organ również wariował, wywołując bardzo gwałtowne skurcze. Czyżby miłość? Nie byłem na to gotowy i ona również, skoro nie wiedziała, kim tak naprawdę jestem, a prawdziwą swoją naturę ukrywałem w cieniu prostego, zwykłego człowieka, który nie różnił się niczym, prócz permanentnej ślepoty, kryjąca o wiele większą tajemnicę, jakiej nikt, by się nie spodziewał.

-Wszystko gra?- podpytałem delikatnie, przesuwając się bliżej, gdyż miałem wrażenie, że zacznie płakać

-Przepraszam. Po prostu coś sobie przypomniałam i to nie było dobre. Miałeś kiedyś wrażenie, że świat rozpadł się na milion kawałków? Wrażenie, że jesteś temu winny i nikt inny nie zawinił, oprócz ciebie?- mówiła załamanym głosem, a kolejne łzy spłynęły po policzkach, które zostawiły mokre plamy na spodniach

-Nawet nie masz pojęcia, jak często. Nie martw się. Może chciałabyś u mnie zostać na noc? Lepiej, żebyś nigdzie nie szła w takim stanie i o takiej porze. Wolałbym, żebyś była bezpieczna. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby stała ci się krzywda- zaproponowałem wszelkie wsparcie z mojej strony, dając jej poczucie, że mogła na mnie zawsze liczyć nawet, kiedy ja z Foggy'm nie będziemy w stanie normalnie pracować, jak partnerzy zawodowi w kancelarii

-Dziękuję. To miłe, ale na pewno nie będzie kłopotem, jeśli zostanę? Może lepiej byłoby, gdybym...- nie pozwoliłem jej dokończyć i zdecydowanie chwyciłem od niej dłoń, by poczuła się pewniej bez wahania, czy zdecydować się zostać na jedną noc

-Ach! Przestań. Żaden problem. Akurat mamy idealną okazję na szczerą rozmowę, bo chciałbym ci się do czegoś przyznać, ale nie bój się. Nic strasznego- poprosiłem, układając słowa, w których nie będę bał się przyznać do prawdziwych uczuć, którymi ją darzę od kilku miesięcy, gdy poznaliśmy się przy sprawie morderstwa Daniela Fishera, ale nie potrafiłem otwarcie o tym powiedzieć i jedynie Foggy'emu się niedawno przyznałem do tego

Karen starała się zachować spokój, ale nie bardzo potrafiła być opanowana, a starała się. Miałem wrażenie, że myśli krążą wokół czegoś strasznego, co się przytrafiło nie, aż tak dawno. Takie przeczucie. Zresztą, kiedyś to coś w jej głosie nadal istniało jako strach i wciąż zostało, jakby przyczyną kolejnej, zbliżającej się fali łez i całej rozpaczy, była własnie ta negatywna emocja. Zastanawiałem się, co ma mi do powiedzenia. Jednak czekałem, jak zacznie mówić. Pewnie wahała się, od czego zacząć. Próbowałem być cierpliwy, licząc na wyrzucenie wszelkich zmartwień na powierzchnię. Uważnie słuchałem każdego słowa, wypowiedzianego z jej ust.

-Chyba nadszedł czas, żebym ci coś ujawniła, bo już nie daję rady tego trzymać w sobie- mówiła dosyć tajemniczo i z chęcią chciałem poznać sekret, który ukrywała

-Karen, spokojnie. Co się stało? To chyba nie jest takie straszne?- próbowałem wprowadzić pozytywne myślenie, ale nieskutecznie, a ciekawość zżerała mnie od środka

-Ja... zabiłam...Zabiłam człowieka! Uwierzysz? Nie miałam wyboru. On groził, że was skrzywdzi! Po prostu musiałam to zrobić- odparła, drżącym głosem wraz z rękami, żałując popełnionego czynu i po biciu serca stwierdziłem, że nie kłamie, co mnie odrobinę zszokowało, że tak pogodna osoba posunęła się do morderstwa

-Chyba muszę uwierzyć, ale nie bardzo potrafię, a ja też chcę ci coś przekazać. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale nie potrafię żyć z myślą, że ktoś chce cię skrzywdzić. Chcę, żebyś była bezpieczna i chciałbym, żebyś wiedziała, że cię kocham. Rozumiesz, Karen?- wydusiłem z siebie, czując wewnętrzną ulgę, lecz czekałem na akceptację lub jej brak

-Matt, ty tak na poważnie?- była w szoku, ale pozytywnie, bo położyła głowę na mym ramieniu, że ostatnie łzy spływały po mojej bluzce

-Tak- odważyłem się na poważny krok, czyli pocałunek, który spowodował uczucie przyjemnego ciepła przy sercu, a ona zdecydowała się go pogłębić, co jeszcze bardziej rozpaliło ogień namiętności

---**---

Udało mi się napisać rozdział, ale nie spodziewajcie się tu cudów. Ogarnianie dwóch blogów nie jest łatwe, więc co sądzicie o tym? Macie jakieś pytania? A może coś was zastanawia? Czekam na wasz odzew.

środa, 14 października 2015

Rozdział 4: Cienie


Nie podobało mi się zachowanie Karen. Ostatnio dość dziwnie się zachowywała. Wiedziałem, że coś chciała przed nami ukryć, a ja musiałem powiedzieć Foggy'emu o całym sekrecie.
Jednak, zanim to miało nastąpić, próbowałem wstać o własnych siłach, by się z nią zobaczyć. Skoro była pijana, co rozpoznałem po głosie, pewnie siedziała w barze u Josie.
Gdy już byłem na nogach, usłyszałem trzask drzwi. Foggy wrócił, więc teraz zacznie się prawdziwe przesłuchanie. A może zdołam jeszcze przed nim ukryć Diabła?

-Nie ruszaj się stąd! Nie pozwolę, żebyś gdziekolwiek poszedł w takim stanie!- krzyknął wściekły, choć nie byłem przekonany, dlaczego tak bardzo się zdenerwował, bo przyczyn mogło być wiele

-Foggy, uspokój się. Nic mi nie jest. Są jacyś ranni?- próbowałem go uspokoić, ale on nadal miał przyspieszone bicie serca

-Tylko kilka osób, ale na szczęście nikt nie zginął. Dobra, musisz mi wyjaśnić, co do każdego szczegółu, co przede mną ukrywasz? Jestem twoim najlepszym kumplem, partnerem w pracy i traktujesz mnie, jak brata, więc mam prawo znać prawdę, tak?- nieco złagodniał, czekając na moją odpowiedź

-Trochę nam to zajmie- podrapałem się w głowę, uśmiechając głupawo

-Po prostu mi powiedz, co mam wiedzieć i nie wykręcisz się, Matt- poprosił, lecz raczej nalegał na całkowitą szczerość

I jak zwykle, Foggy miał rację. Miał prawo znać prawdę, ale Karen powinna być utrzymana w niewiedzy. Tyle, że obecnie była na celowniku Fiska wraz z jego ludźmi, którzy pozostali mu wierni. Bezpieczeństwo przestało istnieć.
Postanowiłem wyjaśnić mu krótko, kim jestem, co robię i dlaczego to ukrywam. Jednak obawiałem się, że albo mnie nie zrozumie albo uzna za wariata, który kłamie, bo boi się powiedzieć jedynie i wyłącznie samej prawdy.
Zapomniałem chyba wspomnieć, że mój spowiednik również zna tą drugą twarz, jaką jest wcielenie w Daredevila. W końcu musiałem komuś przyznawać się do swoich zamiarów. Nadeszła kolej na przyjaciela. Pora skończyć ten cyrk z błędnym kołem, bo im więcej będzie kłamstw, tym bardziej nasze relacje staną się kruche, niczym lód i rozpadną się na małe kawałki, których nie uda się od razu ułożyć. Tego chciałbym uniknąć za wszelką cenę. Zależy mi na nich, dlatego muszą poznać wcześniej, czy później, kim się stałem. Nie mogłem dłużej na to czekać. Lepiej, żebym ja im powiedział, niż ktoś inny.

-Chyba mi nie uwierzysz, co ci powiem- nadal nie miałem ułożonej wypowiedzi, którą zrozumie bez problemu

-To zależy, co masz mi do powiedzenia- jego serce znowu biło o wiele szybciej, niż normalnie

- Jestem... Jestem... Daredevilem- ledwo zdołałem wydusić z siebie i jedynie czekałem na jego reakcję, choć mało to prawdopodobne, że z łatwością uwierzy, a miałem mu jeszcze wiele do powiedzenia

-Haha! Żarty jakieś? Jak ktoś ślepy może znać starożytne sztuki walki i dawać ostrego łupnia, skoro nic nie widzi?- śmiał się, ale spodziewałem się takiej reakcji, a moje zdolności przy "ślepocie" były czymś nienormalnym

-Wiedziałem, że tak będzie. A to myślisz, że skąd mam te rany? Właśnie z tego, jak walczyłem z Fiskiem od razu, gdy odkryłem jego ucieczkę z więzienia-  starałem się wyjaśnić, do czego doszło, aż miałem wrażenie, że musiałbym zacząć historię typu "od zera do bohatera"

Teraz zamilknął, analizując całą sytuację. Czułem, że nie był jeszcze gotów oswoić się z moim sekretem. Jak mam wyjaśnić niedowiarkowi o swoich zdolnościach? To będzie twardy orzech do zgryzienia, ale sam chciał wiedzieć, dlatego kontynuowałem ujawnianie tajemnicy Diabła kawałek po kawałku, by miał czas na przemyślenie. Chciałem, żeby zrozumiał, jaki ciężar muszę dźwigać, a nie mogłem tak po prostu ze wszystkiego się wyspowiadać. Powoli będzie odkrywał tajemnicę.

-Foggy, ja nie jestem ślepy, jak ci się wydaje. Przez chemikalia, które dostały mi się do oczu, wyostrzyły się zmysły, a świat widzę w ogniu. Wiem, jak to dziwnie brzmi, ale obiecałem mówić prawdę, więc musisz wierzyć mi na słowo, że tak jest- wyjaśniłem jeden z elementów zagadki, co był zbyt zawiły do zrozumienia za pierwszym razem

-Nie rozumiem, Matt. Chcesz powiedzieć, że nie jesteś ślepy? Ty widzisz?! A ja ci współczułem! Jak mogłeś kłamać?!- czuł żal oraz wściekłość się w nim gotowała

- Foggy, to nie tak...- nie zdołałem dokończyć, gdy wtrącił się w pół zdania, aż miał ochotę bardziej podnieść ton głosu z rosnącego gniewu

-A jak?! Przez cały ten czas kłamałeś! Nie mogłeś mi po prostu zaufać?! Przecież nikomu nie powiedziałbym tego!- podkreślił stanowczo ostatnie zdanie, biorąc głęboki wdech, by opanować nerwy

-Nie wiesz tego! Fisk zabiłby każdego, by dotrzeć do mnie! Nie mogłem wam powiedzieć prawdy, ale teraz on wie, kim jestem i jesteście w strefie ognia! Foggy, nie chciałem tego. Nie chciałem, by miasto cierpiało, dlatego wkładam maskę w celu zwalczania niesprawiedliwości w Hell's Kitchen. Pewien starzec o imieniu Stick, nauczył mnie, jak walczyć, a dobrze wiesz, że mój ojciec nigdy tego nie chciał- tym razem, to ja podniosłem ton, lecz szybko złagodniałem, wprowadzając go w głąb tajemnicy

-Chciałem mieć przyjaciela, a teraz się okazuje, że nigdy go nie miałem. Pomyślałeś, co powiedzieć Karen? Też się domyśli, bo coś kręcisz i wymówka z kolejnym potknięciem na ulicy ci nie pomoże- wyjaśnił z jeszcze większym żalem, dowiadując się ciągu dalszego całej tej tajemnicy, której tłumaczenie zaczęło zmierzać ku końcowi

-Przepraszam, Foggy. Popełniłem błąd i naprawdę żałuję, że przed tobą ukrywałem całą tę szopkę. Po prostu martwiłem się o was- czułem się okropnie, a na twarzy wyraziłem żal wraz ze smutkiem

Wstałem z ziemi, siadając na kanapie, by mieć większy kontakt z przyjacielem, który zaczynał wątpić w istnienie tej naszej więzi, jaka się utworzyła sprzed kilku lat na studiach prawniczych i pierwszych praktykach u Landmana i Zacka. Miałem wrażenie, że go stracę i nigdy nie naprawię tych relacji, co dały początek działalności kancelarii, a dzięki temu poznałem Karen. Nigdy nie żałowałem, wybierając właśnie ten, a nie inny kierunek. Nie chciałem z nikim innym dzielić swoich pomysłów i tego budynku, tylko z Foggy'm Nelsonem.

-Zginiesz, jeśli będziesz dalej w to brnął, Matt. Nie mam zamiaru patrzeć na twoje samobójstwo!- wyraził wprost, czując jego spojrzenie, patrzące na moją pobitą twarz i chciał mnie przekonać do zmiany nocnego zajęcia, czyli całkowite porzucenie maski

-Myślisz, że, porzucając tę tożsamość, kto powstrzyma Fiska i innych? Kto będzie stał na straży prawa, jeśli policja nie zdołała ocalić Eleny? Nie żyjemy w takim świecie, jaki miałby być. Miałby być sprawiedliwy, a ja staram się jedynie zmienić coś na lepsze. To nie fair, że takie gnidy, jak on, pozostają przy życiu, a niewinni umierają w tej walce!- zacisnąłem pięść, lecz w porę pohamowałem energię pełną złości, by nie posunąć się do gorszego słownictwa, czy głupich decyzji

- Pamiętasz Marshalla? "Nie możemy godzić się na obojętność. Nie możemy godzić się na strach". I to był powód, by zacząć działać. Kiedyś słyszałem jednej nocy, jak mała dziewczynka płakała, a jej ojciec ją molestował i prawo nie mogło pomóc. Wtedy pierwszy raz włożyłem maskę i poczułem, że mogę spokojnie zasnąć- opowiedziałem mu, jak to się zaczęło

-Zabiłeś go?- spytał z ciekawości, a mnie zaskoczyło te pytanie, bo nigdy nie podejrzewał, że mógłbym się do czegoś takiego posunąć

-Nie. Skończył, jedząc przez słomkę ponad miesiąc w szpitalu, ale niedawno chciałem zabić Fiska za śmierć Eleny i Bena. Za dużo jest ofiar. Nie mogę na to patrzeć! Nie mogę! Po prostu kiedyś... Ja kiedyś przekroczę tę granicę- zawahałem się, a przez krzyk dałem do zrozumienia, że nie jestem obojętny na krzywdy, co się ostatnio wydarzyły w mieście

-Chcesz pójść za kratki? Co ci to da, że zabijesz jedną osobę? Będą gorsi od niego, a ty będziesz mordercą. Nie będę w stanie ci spojrzeć w oczy, a szczególnie nazwać człowiekiem, jeśli powtórzysz to samo, stając się potworem- próbował coś wyjaśnić, podkreślając ostatnie słowo tak wyraźnie, że bez problemu usłyszałem, co miał do przekazania i już nie był wściekły, a bardziej zmartwiony

Oddech mu się zmieniał, a serce biło wolniej, że w końcu był na tyle spokojny, żeby zaakceptować prawdę. Jednak zastanawiałem się, co mu powiedzieć, by nie uznał mnie za jakiegoś szaleńca, który wszelkie problemy jedynie rozwiązuje przez siłę.
Gdy chciałem coś mu powiedzieć, on po prostu wstał i zmierzał do wyjścia.

-Foggy?- zdziwiłem się jego zachowaniu

-Zostaw mnie w spokoju- trzasnął drzwiami i wiedziałem, że popełniłem błąd

---***--

OK, Więc, jak już mówiłam na blogu W sieci, zawieszam bloga z różnych powodów, ale liczę, że nie było tu chaosu, bo ciężko było ułożyć tę rozmowę. Na razie będzie przerwa, ale liczę, że ktoś skomentuje. Niebawem tu wrócę. Mam taką nadzieję.

sobota, 10 października 2015

Rozdział 3: Świat w ogniu


Gwałtownie wybudziłem się ze wspomnień, które aktywowały strach przed stratą moich przyjaciół. Fisk już wie, że Matt Murdock z drugiej strony był znany jako Daredevil. I to nie wróżyło nic dobrego.
Gdy otworzyłem oczy, odczułem wszelkie rany, jakie wcześniej zostały mi zadane. I te stare po Nobu i po poprzednim starciu z wrogiem oraz jego przyjacielem ninją. Krew już nie wylewała się z ciała, a ból nie był, aż tak silny, jak wtedy. Jednak wiedziałam, że nie zostałem sam. Wyczułem obecność Claire. Po raz kolejny uratowała mi życie.

-Dziękuję, Claire- byłem jej wdzięczny, że mogłem znowu przeżyć

-Lepiej uważaj na szwy, bo znowu się zerwą. Niedawno wróciłam do Hell's Kitchen i zamiast iść do pracy, ty mi dzwonisz, żeby cię pozszywać. Myślałam, że żartujesz, ale nie mogłam tego zignorować- doradziła, lecz w jej głosie można było usłyszeć lekkie podirytowanie

-Stęskniłem się za tobą, ale wolałabym, żebyś wyjechała na trochę dłużej, bo Fisk znowu jest na wolności- poprosiłem, martwiąc się o nią

-Żartujesz? Przecież kilka dni temu mówiono, jak został aresztowany. Co ty kręcisz, Matt?- dopytywała z niedowierzaniem

-Fisk uciekł. A myślisz, że kto mnie tak urządził? On i jakiś ninja. Dorwę go i nie pozwolę, by zwiał! Tacy, jak oni, powinni...- w porę się pohamowałem, myśląc o przekroczeniu granicy

Na język posuwały się najgorsze słowa, określające Fiska. W pewnej chwili, pomyślałem, żeby go zabić, chociaż nie mogłem pozwolić, by targały mną emocje. Nie chciałbym zrobić czegoś głupiego. Powinienem się skupić na byciu prawnikiem, a drugą "pracę" zostawić na później. Jednak Hell's Kitchen mnie nadal potrzebowało, więc musiałem dopilnować porządku.
Nie chciałem czekać na kolejną tragedię, więc postanowiłem wstać i sprawdzić, czy przyjaciele nadal siedzieli w kancelarii. Claire zauważyła moje zdenerwowanie. Jak miałbym być spokojny, jeśli największy zabójca spokojnie stąpa po ziemi?

-Leż i nie próbuj wstawać. Nie jestem pewna, co do twoich obrażeń wewnętrznych, dlatego masz tu być- nalegała, choć chciała poprosić o posłuszeństwo

-Nic mi nie jest. Bardziej przejmuję się Foggy'm i Karen. Muszę się upewnić, że nic im nie grozi- wyjaśniłem jej swój niepokój, który nie pozwalał w spokoju myśleć

-Foggy'ego niedawno widziałam, jak stał pod kancelarią- odparła spokojnie, zakładając opatrunki na brzuch

-A Karen?- dopytałem z poddenerwowaniem, bo pamiętałem jeszcze, czego się wcześniej dowiedziałem

-Uspokój się. Nic się nie stało. Na pewno jest w domu albo gdzieś na mieście- po raz kolejny próbowała dawać powody, by niczym się nie przejmować

-Fisk coś kombinuje! Czuję, zbliżające się kłopoty- zacisnąłem pięść i nie potrafiłem złagodnieć, by nie pokazywać swojego strachu

Po kilku minutach, miałem opatrzone wszystkie rany. Ponownie podziękowałem jej za pomoc, gdy spakowała swoje narzędzia chirurgiczne wraz z opatrunkami i wyszła z budynku. Słyszałem, jak zamyka drzwi. Od razu chciałem pójść do kancelarii dla upewnienia się, że Foggy razem z Karen nadal tam siedzieli. Ledwo zdołałem usiąść na kanapie, uważając na szwy w okolicy brzucha, które mogły zerwać się w najgorszym momencie, ale ból był silnie odczuwalny. Jednak udało mi się jakoś stanąć na nogi.
Chwyciłem za laskę, żeby ułatwić sobie chodzenie, a przy okazji nie upaść. Uważnie stawiałem kroki w stronę drzwi, aż mogłem zejść po schodach, by wyjść z budynku.
Niespodziewanie, w głowie pojawiły się najgorsze z możliwych myśli, jak Fisk zabija brutalnie moich bliskich przez zadanie ciosu nożem lub uduszenie, a ciała wrzuca do morza. Nie w całości, tylko poćwiartowane w workach. Wtedy poczułem się słabo, lecz utrzymałem równowagę.
Ostrożnie szedłem po chodniku, zważywszy na tłum ludzi, którzy byli rozproszeni w każdym kierunku, a ich serca biły w różnym tempie. Większość była zdenerwowana, co mnie nie dziwiło przez ucieczkę Fiska. Zresztą, to jest Hell's Kitchen, więc strach zawsze wyjdzie z cienia.
Dość szybko sam go przegoniłem, licząc na tą spokojną myśl, że będzie dobrze.
Dotarłem do kancelarii w pół godziny przez osłabienie spowodowane samą walką i brakiem optymizmu ze względu na uciekiniera. Otworzyłem drzwi, sprawdzając, czy ktoś tam był. Poczułem zapach męskiej wody toaletowej, którą zwykle pachniał mój przyjaciel.

-Foggy, jesteś tam?- spytałem dla pewności, przechodząc nieco bliżej biurka, skąd wyczuwałem woń

- No w końcu wróciłeś. Stary, martwiłem się o ciebie. Tak szybko wyszedłeś i nic nie mówiłeś, Już chciałem dzwonić, ale dobrze, że jesteś- ucieszył się na mój widok, aż byłem święcie przekonany, że z nikim innym nie rozmawiam, jak z nim

-Wybacz, ale musiałem coś sprawdzić- podszedłem do krzesła i usiadłem

-Znowu nie wyglądasz za fajnie. Naprawdę kupimy ci psa, skoro po raz kolejny stykasz się z każdym koszem na drodze- zaśmiał się, lecz szybko spoważniał, przyglądając się bardziej, jak przez ból pojawił się grymas na twarzy

-Powinienem bardziej uważać. Po prostu się zamyśliłem- podrapałem się w głowę, wymuszając lekki uśmiech, ale musiałem ukryć, że kłamię, a prawdziwą prawdę zatajam

-Ha! Matt się zakochał! A kim jest ta wybranka serca?- klasnął dłońmi głupawo się, uśmiechając

-Karen- powiedziałem zgodnie z prawdą, bo bardzo mi na niej zależało, dlatego zmartwiłem się, co Fisk powiedział

Foggy stał osłupiały w szoku, czego się dowiedział. Musiałem się do tego przyznać. To akurat nie był, aż tak wielki sekret, więc mógł go poznać. Przez chwilę milczał, ale na tyle krótko, że znowu stał się rozmowny. Jednak zamiast mówić o niej, ponownie skupił się na widocznych śladach walki. Bez wahania walnął prosto z mostu. Nie wiedziałem, skąd takie zdenerwowanie w nim.

-Ktoś cię pobił? Matt, proszę cię. Nie wierzę, że znowu się przewróciłeś. To nienormalne- zaczął odkrywać kamuflaż kłamstwa

-Każdemu się zdarza, ale nie martw się. Nikt mnie nie pobił. Powiesz mi, gdzie jest Karen?- próbowałem go uspokoić, by mi uwierzył, a sam miałem obawy

-Mówiła, że musiała wrócić do domu. Nie czuła się najlepiej. Wy oboje coś kręcicie. Powiesz mi, co tak naprawdę się stało?- wyjaśnił zgaszony, choć miałem wrażenie, że chciał krzyknąć

Kiedy już przez myśl przeszło mi powiedzenie o całym sekrecie, usłyszeliśmy wybuchy. Padliśmy na podłogę, aż okna się rozbiły. Foggy był przerażony, co było wyczuwalne po szybkim biciu serca. Również odczuwałem to samo, ale bardziej złość na tego, kto był odpowiedzialny za eksplozję w mieście. Ten sam sprawca, co kiedyś wysadził w powietrze magazyny pełne heroiny.
Poczułem piekielny ból w nodze, że nie potrafiłem wstać.

-Matt, nic ci nie jest? Co to było do cholery?!- zmartwił się przyjaciel

- Nie wiem, ale żyję- powoli podnosiłem się, ale nadal były wybuchy, więc czekałem, aż to się skończy

- Pomogę ci- przeniósł mnie, trzymając za ramiona, żebym mógł być bliżej ściany, gdzie było bezpiecznie przed siłą następnych wybuchów

-Dzięki, Foggy- syknąłem z bólu, czując, jak noga boli o wiele bardziej, niż wcześniej, choć nie była złamana

-Nie ruszaj się stąd! Zobaczę, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, a potem mi powiesz wszystko, co chcę wiedzieć!- rozkazał podirytowany moim zachowaniem, lecz również zmartwił się, co się stało z moją kończyną, a eksplozje nie ucichły, ale w głębi duszy na pewno chciał, by się skończyły

-Czyli, co dokładnie?- dopytałem ciekaw, ale tak naprawdę wiedziałem, o co mu chodziło

-Prawdę, Matt. I tylko prawdę! - odpowiedział, podkreślając poważnym tonem ostatnie zdanie, nim wybiegł pomóc rannym

Na mieście jeździły bardzo szybko rożne służby z włączonymi syrenami. Gdzieś w tle było słychać, jak płacze dziecko, a jego matka krzyczy po pomoc. Słyszałem też nieco w oddali komunikat, mówiący o poszukiwaniu zbiega. Wszelkie jednostki zostały zaangażowane w poszukiwania, ale niektóre szukały sprawcy ataku. Liczyłem na szybkie wpakowanie drania z powrotem do celi.
Zamiast myśleć o bólu miasta i wszelkich ranach, zadzwoniłem do Karen. Chciałem upewnić się, że nie ucierpiała. Na szczęście odebrała. Mówiła dosyć dziwnym głosem, jakby była pijana.

-Karen, jesteś cała? Gdzie jesteś? Martwimy się o ciebie- lekko skłamałem, bo Foggy nie wspomniał, czy się o nią martwi

-Nie przejmuj się. Wszystko gra. Zadzwonię później. Papa- odparła pijana, rozłączając połączenie

---**---

No i się jakoś udało napisać ten rozdział, a uwierzcie, że nie było łatwo. I co się wam podoba? Czekam na komentarze. Aha i pojawił się pewien kłopot z regularnością notek. Dodam, jak rozdział będzie sprawdzony i gotowy. Dziś jest szybko, ale z następnymi będzie o wiele gorzej. Życzcie weny :)

poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 2: Lepsze miejsce

Szybkim chodem poszedłem do domu, uważając na wszelkie przeszkody oraz spacerujących ludzi. Wyjąłem klucze i wszedłem przez drzwi, idąc po swoje przebranie łącznie z bronią. Wyjąłem je z szuflady, gdzie też pozostał strój boksera po moim ojcu. Bez chwili wahania uzbroiłem się, zmieniając w Daredevila. Wyposażyłem się w pałki i rękawice, wychodząc przez wejście na dach.
Kilka minut później, znalazłem się na górze, nasłuchując syren, by znaleźć sprawcę niepokoju funkcjonariuszy. Usłyszałem ich o wiele więcej, niż wcześniej. Do policji dołączyła straż i pogotowie. Jednak ktoś coś krzyknął, co mnie przeraziło.

-On uciekł! Powtarzam! Wilson Fisk uciekł! Przeszukajcie miasto!- krzyczał policjant przez przenośne radio

Cholera. Doszło do najgorszego. Za szybko udało mu się uciec. Nasuwa się jedno pytanie. Kto stoi za tym? Postanowiłem pobiec, szukając drania. Co jakiś czas musiałem zwolnić, gdyż ból przez blizny na brzuchu dawały o sobie znać.
Długo biegałem po dachu, aż zatrzymałem się po jakim kwadransie. Usłyszałem dźwięk, hamującego auta. Ciężkie opony, więc pewnie furgonetka więzienna. Aby upewnić się, czy faktycznie w niej był Fisk, wytężyłem swój słuch, słysząc trzy inne bicia serca, choć te ostatnie wydawało się umierać. Jeden strzał w głowę i pozostały dwa życia. To musiało być z ręki wroga.

-Upewnij się, że nikt nas nie śledził- odezwał się zgrubiały głos, co należał do zbiega

Z wrażeń, aż poczułem, narastający strach wraz z przyspieszonym biciem serca. Bałem się o Foggy'ego i Karen. O moją rodzinę, bo sami niewinni ponoszą śmierć. Ja i Fisk byliśmy temu winni, więc nie mogłem pozwolić na kolejne ofiary. Nie potrafiłem patrzeć, jak miasto cierpi przez niego. Musiałem coś zrobić. Musiałem stać się Daredevilem.

-Dziękuję ci za pomoc. Jesteś niezastąpiony- uśmiechał się, co było wyczuwalne ze sporej odległości

-To ja dziękuję za wszystko- odszedł, zamykając bodajże walizkę z pieniędzmi

Miałem okazję go dorwać. I wykorzystałem to. Od razu zeskoczyłem na dół, wyjmując pałki w gotowości do walki.

-Tym razem nie uciekniesz

-Miałem zamiar powiedzieć ci to samo- zaśmiał się, odwracając, by odejść

-Stój!- krzyknąłem, skacząc na jego twarz z pięściami

Niestety zostałem powstrzymany przez ninja. Niemożliwe. To była pułapka. Bezmyślnie sam w nią wpadłem. Mogłem się tego spodziewać.
W powietrzu pojawiło się ostrze, więc zrobiłem natychmiast unik, robiąc salto w powietrzu. Przeciwnik był szybki, że znów zamachnął się ostrzem i tym razem, nie zdołałem uniknąć ciosu. Trafił celnie w brzuch. Wrzasnąłem z bólu, lecz walczyłem dalej. Wymachiwałem pałkami, próbując trafić w wroga.
Nagle zauważyłem, że po Fisku nie było żadnego śladu. Musiał wykorzystać walkę do odwrócenia uwagi.

-Przeklęty drań! Uciekł!- ponownie uderzyłem pałkami, aż oberwał w twarz, którą tak zasłaniała maska

Nawet nie poczuł uderzenia i z silną werwą miotał bronią. Próbowałem unikać ostrzy za wszelką cenę. Jednak ponownie oberwałem, ale teraz ucierpiały plecy. Lekko nogi się pode mną ugięły. Poczułem, jak chce wymierzyć cios, lecz nie pozwoliłem na trafienie. Zdołałem złapać za łańcuchy od ostrzy, by rzucić na niego jego własną broń. Z pół obrotu wyrzuciłem oręż, która boleśnie drasnęła go w brzuch, a cały metal był owinięty wokół ciała. Lekko zacisnąłem, aż sam wrzasnął z bólu, kiedy ostrza wbiły się przez skórę. Dobiłem przeciwnika po twarzy z pięści, aż stracił przytomność. Zniknąłem szybko na dach. Liczyłem, że jeszcze dorwę Fiska, nim ktoś krzyknie po pomoc, ale tak słabo, że nikt tego nie usłyszy. Może przez chwilę, ale nie na tyle długo, by został ocalony.
Uważnie nasłuchiwałem się przeróżnym dźwiękom oraz głosom. Miasto tętniło życiem, lecz w każdej chwili, to mogło się zmienić.
Postanowiłem wrócić do domu, by upewnić się, że Foggy wraz z Karen są cali i zdrowi. Nie usłyszałem już żadnej syreny, co mnie uspokoiło. Chwilowo.
Gdy wróciłem do domu, poczułem czyjąś obecność. Wrogą obecność. Ta postać nie odezwała się ani jednym słowem, ale była tam. Była i na coś czekała.

-Podobno nie boisz się śmierci- przemówił złowrogim tonem, jak wtedy

-Fisk?- sparaliżowało mnie ze strachu, aż nasunęła się myśl o bezpieczeństwie przyjaciół

-Znasz moją tożsamość, więc raczyłbyś przedstawić swoją- podszedł bliżej

-Jestem Daredevil. Tyle powinieneś o mnie wiedzieć. Wynoś się stąd, albo...

-Albo co? Zabijesz mnie? Ninja dał ci nieźle popalić, a poza tym, chyba nie chciałbyś, by pannie Paige spadł włos z głowy?- głos zabrzmiał tak, jakby planował coś okrutnego wykonać jeszcze tego samego dnia

Znowu stałem sparaliżowany z tego samego powodu. Nie wiedziałem, czy blefował, a nie mogłem zaryzykować. Rzuciłem się na niego, bijąc drania po twarzy. Dałem upust całej złości, która była pozostałą energią do walki. Nie bronił się, co było podejrzane.
Nagle usłyszałem dźwięk przeładowywania broni, aż przeszedł dreszcz po plecach. Przyszedł uzbrojony. Nie miałem zamiaru się dobrowolnie poddać i uderzałem dalej. Uderzałem najmocniej, jak się da.

-Oboje chcieliśmy, by Hell's Kitchen było lepszym miejscem, ale nie wystarczy ono dla nas dwóch. Powinniśmy się pożegnać, więc żegnaj- wymierzył bronią i nastąpił strzał

Zdołałem go uniknąć, lecz wystrzelił następny. Używałem pałek, by odbijać je i bronić się przed kolejnym pociskiem. Zamiast tego, odbiły się, trafiając w okno, które rozprószyło się w powietrzu. Jeszcze przez kilka minut działo się to samo. On strzelał, przeładowując kolejny magazynek, a ja unikałem następnych strzałów. Jednak powoli zacząłem tracić siły i już nie dawałem rady. Nie udało mi się zrobić uniku na czas. Oberwałem dwoma pociskami, gdzie jeden drasnął brzuch, a drugi akurat musiał być wbity u dołu nogi pod kolanem.

-Nie myśl sobie... że to koniec- zdołałem wykrztusić z siebie, upadając z łomotem na ziemię

-A co chciałbyś zrobić, Murdock?- spytał ciekaw, chowając broń

-Co?! - byłem w szoku

-Tak. Wiem, kim jesteś, choć z początku jedynie się domyślałem- zaczął wyjaśniać

- Jak to możliwe?- wciąż nie mogłem uwierzyć, że również znał moją sekretną tożsamość

-Obserwowałem ciebie i wszystkich, na których ci zależy. Dzięki tobie, teraz są na celowniku. Jednak jestem pod wielkim wrażeniem, że mimo ślepoty, potrafisz skopać tyłek. Cóż, na mnie już pora, ale najpierw...

Chwycił mnie i wyrzucił przez inne okno, które było z początku w całości, lecz później rozsypało się w drobny mak. Po raz kolejny upadłem i musiałem wstać. Ostrożnie wstawałem, czując ból na całym ciele. Krwawiłem. Nie mogłem iść do Claire, by narazić niepotrzebnie ją na niebezpieczeństwo, a poza tym, mieszkała na skraju dzielnicy. Nim doszedłbym, wykrwawiłbym się na śmierć. Jedynym wyjściem było wrócić do domu i zadzwonić do niej.
Podpierałem się ścian, by nie upaść. Najgorszy ból był przy ruchu lewą nogą, która to właśnie została trafiona kulą. Powoli szedłem po schodach. Z trudem trzymałem się poręczy, stawiając ostrożnie kroki.
10 minut później, znalazłem się pod drzwiami mieszkania. Były otwarte i mogłem wejść. Miałem nadzieję, że Fisk się stamtąd zmył. Nie wyczuwałem jego obecności. Nikogo tam nie było. Pozbyłem się maski, a ze stolika wziąłem telefon. Wybrałem głosowe wybieranie numeru do Claire. Czekałem, aż się odezwie.

-Mówi Claire. Kto dzwoni?- spytała zaniepokojona

-To ja... Matt. Przyjedziesz mnie... pozszywać?- ledwo spytałem i upadłem na podłogę

-Matt, jesteś tam? Matt!- podniosła ton z przerażenia na sam dźwięk upadku

-Przyjedź- wycedziłem przez zęby i opuściłem telefon

Byłem sam, pogrążając się w mroku pewnego wspomnienia. Zacząłem sobie przypominać rozmowę ze Stickiem, gdy się pojawił po latach. Nie było go ponad dwadzieścia lat i tak znikąd powrócił do Hell's Kitchen. Potrzebowałem ojca, a on wojownika. Oboje się zawiedliśmy, ale dał mi do myślenia, jeśli chodzi o moją misję. Jednak nigdy nie chciałem tego zrobić, co kazał. Nie chciałem się posunąć do czegoś, czego bym później żałował. Nie przeżyłbym popełnienia najgorszego błędu w życiu, bo Foggy i Karen są moją rodziną, za którą walczę w tej walce, gdzie prawo nie zdoła wygrać z niesprawiedliwością.

- Masz przyjaciół, którym na tobie zależy?- spytał ciekaw, czy mam coś do stracenia

-Tak, dwoje- stwierdziłem

- Uwolnij się od nich dla ich dobra. Jeśli musisz, złam im serce, byle szybko- doradził

- Nie zrobię tego- zaprzeczyłem

-Więc będą cierpieć, a ty umrzesz


----***----

Wiem, że na pewno będą się pojawiać błędy, ale chyba was nie zrażą do dalszego czytania. Muszę ogarniać dwa blogi, a jeszcze są inne sprawy. Jednak liczę, że komuś się podoba i skomentuje. Aha, a rozmowa Sticka z Mattem pochodzi z odcinka 'Stick' .

piątek, 2 października 2015

Rozdział 1: W sieci sekretów


Obudziłem się rano. Dzięki mówionemu budzikowi wiedziałem, że otworzyłem oczy o ósmej. Czułem się słabo. Poczułem, że mam jakieś rany i przy lekkim odruchu bolało. No tak. Przecież ostatniej nocy walczyłem z ludźmi Fiska. On siedzi w więzieniu, ale przestępczość nadal nie ruszyła tyłka z Hell's Kitchen. Miasto o zmroku rządzi się swoimi prawami, dlatego wkładam maskę i jako Daredevil próbuję coś zmienić. Z jednej strony jestem prawnikiem, popierając prawo, ale z drugiej, sam je łamię.
Powoli wstałem z łóżka, podtrzymując się białej laski. Poszedłem do łazienki, gdzie przemyłem twarz, a grzebieniem jakoś poczesałem włosy, myśląc, że są ułożone dobrze.
Potem ubrałem się w garnitur. Zawsze leżał na tym samym wieszaku w tej samej szafie. Mam trudne życie, bo nikt nie wie, co robię w nocy, gdy powinienem spać. Jedynie Claire zna prawdę. Po tym, jak mnie uratowała, znajdując na wpółżywego w śmietniku, poznała sekret.
No dobra. Koniec rozmyśleń. Musiałem pójść do kancelarii. Otworzyłem drzwi i po schodach wyszedłem z budynku. Szedłem powoli, uważając na wszelkie przeszkody. Mimo wytężonych zmysłów, zdarzało się czasem wpaść na lampę uliczną, czy hydrant.
Po jakiś może 15 minutach, dotarłem na miejsce. Foggy pił kawę, co poczułem jej zapach od razu przy wejściu.

-Hej, Matt. Napijesz się kawy?- wstał od biurka, witając się ze mną przez uścisk dłoni

-Chętnie. Zrób jakąś mocną. Pamiętasz, że piję...

-Bez mleka, ale z dwoma łyżkami cukru- udało mu się zgadnąć

-Znasz mnie na wylot, Foggy. Zaczynam się bać- uśmiechnąłem się

-Avocados in law!- zawołał triumfalnie

-Haha!- zaśmiałem się, przypominając sobie, jak kiedyś przetłumaczył 'prawnicy' po hiszpańsku

Podszedłem do fotela i usiadłem. O dziwo mój przyjaciel nie spostrzegł sinych policzków, a czarne okulary zasłaniały oczy, które również nie wyglądały ładnie. Wolałbym nie narażać ich na niebezpieczeństwo, więc nie mogłem powiedzieć prawdy, co tak naprawdę się wydarzyło. Zwłaszcza Karen, która zrobiła dla nas tak wiele. Obecnie pomaga nam znaleźć klientów i zajmuje się papierkową robotą. Kiedyś pomogliśmy jej, więc ona pracuje z nami w kancelarii.

-Mamy jakiegoś klienta?- spytałem, czytając kartki z wydrukiem ostatniej dokumentacji przez Braille'a

-Karen ci powie, jak przyjdzie- przyniósł kawę i położył ją na stole

-Dzięki- odłożyłem papiery na bok, dotykając ostrożnie kubka, czując, jaki był gorący

-Wszystko gra?- dopiero teraz zauważył, że na twarzy były ślady po walce

-Przewróciłem się. Wiesz, jak to bywa- uśmiechnąłem się, lecz musiałem skłamać

-Na pewno?- dopytał dla pewności

-Na pewno- znowu skłamałem

Foggy kiedyś pozna prawdę, ale jeszcze nie jest na to gotów. Karen też niebawem się dowie, bo nie mogę ciągnąć kłamstw w nieskończoność.
Nagle ktoś otworzył drzwi. Słyszałem, jak jakaś osoba przeszła przez próg. Dźwięk obcasów, a potem ten łagodny głosik. To była Karen.

-Hej! A, co wy tak szybko? Myślicie, że mam jakiegoś klienta?

-Dobrze, jakbyś miała- odezwał się przyjaciel

-Niestety, ale na razie nie mam. Spokojnie. Ktoś się znajdzie...- oznajmiła, lecz niespodziewanie przerwała myśl

Słyszałem, jak jej serce bije szybko. Bała się. Od razu się o to zapytałem.

-Karen, dobrze się czujesz?

-Chciałam zapytać o to samo. Co ci się stało?- spytała z troską w głosie, dotykając delikatnie sinego policzka

-Przewróciłem się. Zdarza się- uśmiechnąłem się głupawo, drapiąc się w głowę

-Musisz bardziej na siebie uważać. Nie wolisz mieć psa?- również uśmiechnęła się, co było słyszalne, jak mówiła

-Lubię moją laskę- postukałem nią o podłogę

-Chcesz kawy?-  spytał się Foggy

-Zrobię sama, ale dzięki

Nadal miałem wrażenie, jak próbowała coś przed nami ukryć, maskując swój wewnętrzny strach. Wciąż nie uzyskałem odpowiedzi, ale była już spokojniejsza.
Wziąłem jeden łyk kawy i poszedłem do kuchni, gdzie włączyła ekspres. Z szafki wyciągnęła kubek. Miałem zdolność taką na rodzaj sonaru, więc byłem w stanie określić, co położyła na stole. Czasem wydaje mi się, że ten cały wypadek musiał się zdarzyć. Nic nie dzieje się przypadkiem.
Chwilę milczenia chciałem przerwać, a przy okazji poznać jej utrapienia.

-Chcesz mi o czymś powiedzieć? Możesz mi zaufać- podszedłem do niej bliżej, trzymając za dłonie

-Skąd możesz wiedzieć, że coś nie gra? Przecież nie widzisz, jak płaczę- zdziwiła się, ale mówiła załamanym głosem

-A płaczesz?- spytałem delikatnie

-Nie!- stanowczo zaprzeczyła

-Po prostu chcę pomóc, ale może jej nie potrzebujesz

Już chciałem wyjść, ale w porę zostałem zatrzymany.

-Zaczekaj, Matt. Mogę ci zadać pytanie?- czułem, jak serce bije zbyt szybko, co na pewno było spowodowane stresem

-Pytaj- nie odwróciłem się, lecz nadal przeżywała strach

-Czy żałowałeś kiedyś, że coś zrobiłeś, ale nie było możliwe, by to naprawić?- ponownie drżał głos, ale i ręce

-Tak, Karen. I to nie raz- odpowiedziałem szczerze, przypominając sobie, jak prawie zabiłem człowieka przez chęć zemsty za śmierć ojca

Odszedłem od niej, wracając do picia kawy. Foggy szeleścił kartkami, szukając czegoś w dokumentach. Wszyscy są tacy nerwowi. Dlaczego? Przecież Fisk siedzi w celi. Jest dobrze, oprócz ciągłego zagrożenia w Hell's Kitchen. Nigdy nie wiadomo, co wyjdzie z cienia.
Po kilku minutach, kubek był pusty. Miałem energię do pracy, choć nadal prześladował ból przy jakimkolwiek ruchu.

-Czego szukasz? Przecież rachunki są zapłacone, a klientów żadnych nie ma

-Nic ciekawego- wiedziałem, że starał się coś ukryć

-Mów, co cię gryzie?- czułem, jak oddech się mu zmienia

-Martwię się o Karen. Ostatnio unika ze mną rozmów. Nie mówiła ci, dlaczego tak robi?- wyrzucił z siebie problem

-Dziwnie się zachowuje, ale najpierw śmierć Eleny, potem ginie Ben Urich. Potrzebuje czasu, żeby zaakceptować te tragiczne wydarzenia- pomyślałem na spokojnie, lecz też martwiłem się

-To nie fair, że przez Fiska zginęli! To wszystko jego wina! Powinien Daredevil go zabić! Nikt nie powinien oszczędzać takiego drania!- wściekł się, uderzając pięścią w stół

Od razu przybiegła Karen. Głośno krzyknęła, żeby się opanował, bo zrobi coś głupiego. W jej głosie słyszałem załamanie i płakała. Płakała, ale nadal krzyczała z bezradności.

-Nie mów już o tym! Nie przywrócisz im życia! Chętnie bym go zabiła, ale nie mogę! Foggy, uspokój się! Zapomnij o tym!

-Nie zapomnę! Prawo nie pomogło Elenie! Będę pamiętać to do końca życia!- znów uderzył w stół, ale chciał wyrzucić z siebie cały żal

-Może zginęli, ale wciąż będą wśród nas jako duchy, ale dzięki nim, Fisk ogląda świat zza krat. Pomyślcie, czego dokonali. Pomyślcie, że dzięki nim, Hell's Kitchen stanie się lepszym miejscem, a Daredevil zadba, by nie stała się kolejna tragedia. My będziemy ich pamiętać jako wspaniałych ludzi, tylko musimy pogodzić się z przeszłością. Mamy siebie i musimy trzymać się razem- podszedłem do przyjaciół i przytuliliśmy się, roniąc kilka łez

Foggy nieco ochłonął. Cała nasza trójka odetchnęła z ulgą, aż nie było tej napiętej atmosfery. Jednak mój zmysł wychwycił dźwięk syren policji niedaleko od kancelarii. Pożegnałem się z nimi i wyszedłem. Musiałem szybko przebrać się w Daredevila, by sprawdzić, kto szuka kłopotów. Liczyłem na błyskawiczne pozbycie się problemu, ale nie zdawałem sobie sprawy, z kim miałem się zmierzyć.

---**---

Ok. Tak dla wyjaśnienia, bo zapomniałam to na wstępie dać. To jest jakby kontynuacja serialu Daredevil ( można powiedzieć, że robię 2 sezon), ale z małymi zmianami. Sezon 1 skończył się aresztowaniem Fiska. To po kolei
  • Foggy nie zna tożsamości Daredevila
  • Matt ma ten sam strój, co na początku
Aha i tu notki będą nieregularnie, ale długie. Staram się, by jakoś wyszły. Bez pośpiechu. Tyle starczy. Jeśli coś się zmieni, napiszę w kolejnej notce. Jak wam się podoba? Mam nadzieję, że ta historia pozytywnie się przyjmie, jak Unprotected, czy W sieci :) Katari liczy na komentarze. Szczerze, ok? Do zobaczenia niebawem

środa, 30 września 2015

Wejście

*Kiedy byłem dzieckiem, jeszcze przed wypadkiem, leżąc w łóżku wsłuchiwałem się w odgłosy syren. Starałem się zgadnąć, czy to syrena policyjna, czy może straży pożarnej. Taka zabawa, ale gdy straciłem wzrok i moje możliwości się rozwinęły, zdałem sobie sprawę, ile tych syren było. Jak to miasto każdej nocy cierpiało.
Starałem się nie walczyć, by tata był ze mnie dumny. Odciąć się od syren, bólu, strachu, które dusiły Hell's Kitchen. *
Jestem ślepy, lecz widzę. Widzę świat w ogniu..

--**---

Witajcie. Postanowiłam spróbować sowich sił w innym opowiadaniu, niż IMAA. Zobaczymy, jak wyjdzie.

**Cytat z odcinka Nelson v Murdock ( to, co kursywą)